No ja to miałam kiedyś "przechlapane" - co urlop to
Wybaczanie - nienormalna jakaś byłam chyba
No i pojechałam sobie któregoś pięknego lata zdesperowana do
Boguszy. Pamiętając, jak FAJNIE było w Kapkazach, stanęlam jak wryta na widok ... namiotów, na górce, takiej fajnej górce
Codziennie lądowałyśmy z Magdą w nogach tego namiotu, z reguły - ja na niej
Adrenalinka podnosiła mi się bardziej z każdym dniem, kiedy to co ranek coraz bardziej bolały mnie wszystkie kości. Ponieważ biegaliśmy pod górę po takim fajnym asfalciku, którego drobinki czadersko masowały stopy, a w drobinkach asfalciku buszowały pszczoły... to po każdym biegu adrenalinka oczywiście wzrastała. Bolało już wszystko z obowiązkową dupą włącznie. I tak sobie "debatowałam" - taki trudny trening, a takie warunki, nie ma jak odpocząć, zebrać ... myśli
!!!!!
Pakowałyśmy z
Magdą trociny do worków, co by załagodzić góry i doliny w naszej podłodze i ..... biegałyśmy dalej.
Byłam tak wkur... że
Napakowałam plecak tak, że mi się rączka urwała... Poszłam w góry z plecaczkiem tak, że przeszłam te góry i wylądowałam w jakiejś wsi ponad 10 km od miejsca naszego pobytu. Wracałam drogą ponad 1,5 h i jeszcze parę kilometrów dowiózł mnie autobus.....
A tę ścieżkę - skrócik, pokazał mi w gęstwinie
Neo i w ogóle, to na tym Wybaczaniu go własnie poznałam.........
Widać tego mi było trzeba. Złachać się, zdeptać i dać sobie w dupę tak, by naprawdę mieć dosyć tego plecaczka.
Do tej pory miałam tak, że czwarty krok wykonywałam z treningowego rozpędu. Jak bym mogła, to bym z trasy, w nocy człowieka obudziła
I tak było tym razem. Umówiłam się z TĄ osobą. Osobą, która nie stawiała się na 99% umówionych spotkań. Znalezione przedmioty oprawiłam w ramkę (dosłownie) i czekałam. Zjawił się punktualnie. Dałam. Ten
DAR odbierał z moich rąk, jak najdroższą relikwię. Wyniósł ją ode mnie z domu na wyciągniętych dłoniach z uśmiechem na ustach i radością w sercu. Czułam
TO. Prawie mu się z wrażenia trzęsły ręce....
Kurde, chyba się wzruszyłam....
Tryni