WYŁĄCZNIE O WYBACZANIU > Moje wybaczanie

Po czwartym kroku

(1/3) > >>

Jurek:
29 Kwiecień 2005, 10:54
No to dokonałem TEGO :D
Dwa dni temu odbiłem się do mojego "starego" i postąpiłem krok naprzód. Był to czwarty skolei :) po treningu dębkowym.
Postanowiłem wreszcie zdobyć się na to i nie zwlekać dłużej. Dalszy opór nie miał sensu, za ciężko było. Czułem, że już ścigają mnie. Tak jakby ktoś pukał mnie w łeb coraz mocniej, jednocześnie kierując mnie w konkretną stronę i otwierając możliwości. Poza tym zbliżał się już miesiąc od chwili podjęcie decyzji na TAK.
Jakoś tak dziwnie się zadziało, bo przed wykonaniem IV step targały mną silne emocje, lęki jakieś dziwne doznania, których nawet nie rozpoznałem. .
Po wręczeniu daru, wszystko to straciło wagę i znaczenie, pękło jak mydlana bańka.
Andrzej spytał mnie czy się cieszę (dzwoniłem do niego, aby zameldować wykonanie zadania), a ja nie bardzo wiedziałem czy się cieszę z TEGO.
Na pewno cieszyłem się z samego spotkania z ojcem. Widziałem - odbierałem go w trakcie spotkania, jako zupełnie inną osobę, niż widziałem go zazwyczaj. Bardzo fajnie mi się z nim rozmawiało, zachowywał się zupełnie inaczej niż dotychczas. TAk przynajmniej to odbierałem. Nie cytował, żadnych wierszyków jak było w jego zwyczaju, nie mądrzył się. Po prostu byliśmy razem i jakoś nic poza tym się nie liczyło. Spędziłem  z nim kilka radosnych godzin i na koniec jak się mocno przytuliliśmy, powiedziałem - Kocham Cię tato. W odpowiedzi usłyszałem - Ja ciebie też. Było to bardzo wzruszające, chyba dla nas obu, bo ojcu zwilgotniały oczy :)))

No to tyle na świeżo po ...

Pozdrawiam wszystkich zmierzających w kierunku NIEWINNOŚCI.

Ola:
Witam

Minął już tydzień od mojego 4-tego kroku. Jeszcze tego samego dnia byłam w Zapałówce i dzieliłam się moją radością i wzruszeniem w kręgu, przy ogniu.
Teraz pragnę podzielić się z Wami tutaj na forum, miejscu dla mnie ważnym, mimo, że do tej pory nie dawałam żadnego znaku obecności, to przecież obecna od samego początku jego istnienia. Przeżywając z Wami Wasze rozterki, wątpliwości, obawy ciesząc się sukcesami, czerpałam motywację i wsparcie dla własnego procesu wybaczania. Wiem, że tylko po przejściu  tej drogi można ostatecznie docenić jej wagę i wartość. Ja właśnie doświadczam dobroczynnych skutków tego wydarzenia. Pewnie o nich jeszcze napiszę, ale dzisiaj taką nadrzędną dla mnie wartością  jest odzyskanie ważnej części samej siebie.
Kiedy na dzień przed moim czwartym krokiem przeczytałam Twój post Jurku o spotkaniu z ojcem, uświadomiłam sobie, jak wielką noszę w sobie tęsknotę za swoim ojcem,  potrzebę kochania go i powiedzenia mu tego.
Wcześniej  zapomniana, przysypana poczuciem krzywdy, urazy i złości nie miała szansy na zaistnienie.
Tego dnia mając do załatwienia kilka spraw jeździłam po Łodzi, płakałam jak bóbr i byłam niczym ruchoma fontanna, błogosławiąc ten stan jednocześnie.
Z ojcem nigdy wcześniej nie rozmawiałam tak jak ostatnio...

Pozdrawiam
Ola

Filip:
Witajcie.
Minęło kilkanaście dni od kiedy wykonałem Czwarty Krok. Póki to jeszcze w miarę świeże chcę się z wami podzielić tym co się wydarzyło.
Pierwszy z nich (bo wybaczałem dwóm osobom) wykonałem jakiś czas temu, ale dopiero po wykonaniu drugiego poczułem ulgę i wdzięczność, że mogłem ten proces doprowadzić do szczęśliwego zakończenia.
Cudem było dla mnie to, że mogłem w sposób całkowicie bezpieczny i spokojny spotkać się z tymi, z którymi spotkania w ogóle sobie nie wyobrażałem.
Od kilkunastu dni czuję jakby wracała do mnie ta część mnie, z którą przez lata nie miałem kontaktu. Czucie - lepsze, spokojniejsze. Czucie w ogóle, bo bywało, zwłaszcza przez ostatni bardzo trudny miesiąc w naszym życiu z Olą, że czucia nie było wcale. Była klatka. Opuściłem ją. I jeszcze - co niezwykle mnie zaskoczyło i uradowało - nastąpiło we mnie uwolnienie twórczej energii!
Od kilkunastu dni wraca do mnie twórcza odwaga, potrzeba poszukiwań, sprawdzania się w nowych rzeczach. Wraca czułość, wrażliwość i uwaga. Nagle życie stało się dla mnie lżejsze, przyjemniejsze...

Przez bardzo długi czas czułem się staro i często gnębiły mnie myśli do tego stopnia natarczywe, że zacząłem już upatrywać środka zaradczego w jakichś śmiertelnych chorobach, które miałyby mi skrócić męki! Ja, który trochę żałowałem, a trochę podśmiewywałem się zawsze w duchu z wszystkich hodujących sobie różne choroby i dolegliwości.
Czuję wracające życie - nadszedł czas, by przestać się go bać i żeby było MOJE. To dla mnie kolejne wielkie wyzwanie. Miejscami działają jeszcze stare nawyki, ale już je widzę, już są "moje", już się do nich przyznaję. No i - nie czarujmy się - byłem potworem. (Kto wie - może jeszcze...). Nie jestem święty. Dałem nieźle w kość wszystkim moim bliskim i ludziom, których przez lata raczyłem gównem...

Chcę jeszcze opowiedzieć o rozmyciu emocjonalnym przed drugim z IV. Kroków.
Pierwszy z nich przyniósł mi ulgę i uspokojenie, jednocześnie nie poczułem pełnej satysfakcji z całego procesu. No jasne - była jeszcze druga osoba. Ale straciłem czucie co do kolejnego IV. Kroku. Jakby przyjemność płynąca z "szoku" i zadowolenia po IV. Kroku stłumiła emocje, które jeszcze czekały na uwolnienie. To było fatalne! Czułem się jak człowiek z zatwardzeniem, któremu już nigdy nie będzie dane uczucie ulgi z tym związane. Straszne!
W domu coraz bardziej szalały emocje, a ja coraz bardziej zamykałem się na proces, który jeszcze nie dobiegł końca. Człowiek to se musi czasem przypier... , żeby otworzyć serducho. :D
W końcu z pomocą przyszedł mi Andrzej dając krótki termin na doprowadzenie sprawy do końca, podejrzewając, że moja podświadomość robi wszystko, żebym spier... z tego co we mnie nie zakończone. I podczas gdy jeszcze dwa tygodnie wcześniej moja niepewność co do drugiego z IV.Kroków prawie zabiła cały ten proces, kiedy już podjąłem decyzję o jego wykonaniu spotkanie nastąpiło natychmiast, byłem szybko "kierowany" jakąś "niewidzialną ręką", aby mogło dojść do szczęśliwego finału. Niesamowite jak wszechświat poprzez ludzi zaangażowanych w ten proces pomaga sprawnie zwieńczyć dzieło. Czułem, że i ludzie, którym miałem wybaczyć starają mi się w tym pomóc. To było niezwykle poruszające.

Płakałem, a właściwie ryczałem - za pierwszym i drugim razem wkrótce po IV.Kroku. I zdawałem sobie sprawę, że przez tyle lat nosiłem w sobie tę zemstę, obwiniałem kogoś, a przecież można to było puścić i żyć tym co tu i teraz... Jak ważne jest by wybaczać na bieżąco!!! Chociaż kaliber czasem wielki trzeba to robić, żeby móc żyć po prostu.

Przez kilka dni po zakończeniu całego procesu miało miejsce coś w rodzaju symbolicznych testów: jeszcze działa - czy już nie działa. Te same sytuacje, podobni ludzie, przedmioty które kiedyś wywoływały złość albo jakieś negatywne skojarzenia teraz po prostu są - istnieją uwolnione od moich projekcji, nie przyklejają się do mnie i nie zatrzymują mnie. Przestało działać. Ulga. Koniec z osaczeniem.   

Czuję wdzięczność zarówno dla tych osób, którym wybaczałem, jak i wszystkich, którzy wsparli mnie abym załatwił tę cholernie ważną dla mnie sprawę. Jak ważną, widzę po moich relacjach z bliskimi, na których nie projektuję już tamtego bagażu i których lepiej widzę. Przestałem wreszcie obwiniać moje dzieci za to, że po prostu są.

Czuję wdzięczność i pozdrawiam wszystkich, którzy zdobyli się na odwagę wybaczania.

Pora zacząć się cieszyć odzyskaną wolnością, czego i Wam życzę  /piwko/
Filip

Marzena:
Kolejne wybaczanie, a zadziwienia nad cudami ciągle te same.
Jestem już po wizycie u mamy i wykonaniu 4 kroku. Oczekiwałam silnych emocji ( swoich oczywiście ), a było dziwnie łagodnie. Powiedziałabym nawet HARMONIJNIE. Tak jakby wszystko wróciło na właściwe mu miejsce.
I miałyśmy dobrą rozmowę. Kiedyś byłaby to rozmowa o tym co zwykle czują kobiety kiedy mężczyźni odchodzą. Teraz była to rozmowa o tym co ONA czuła i co czuję JA. Po raz pierwszy chyba czułam, że mówi od siebie, z głębi serca, a nie powtarza opinie innych.
A we mnie nie było bariery przed słuchaniem. Tak jakby otworzył się nam jakiś kanał pozawerbalnego porozumienia.
Nie przestaje mnie to zdumiewać.

Cordis:
Marzeno - pozdrawiam.
Mnie minął tydzień od 4-tego kroku. Króciutkie spotkania z Bratem i Mamą.
Stoję w Pustce, której kiedyś panicznie bałam się, bo gdy się pojawiała, zaczynała zwykle zapełniać się jedną myślą: "Nie żyć!!!"           
Dziś znów w niej stoję i lęk jest duuuużo mniejszy! Nie zniknął całkiem, ale już nie paraliżuje.
Czym tę pustkę zagospodaruję? Pojawiają się różne obrazy (pomysły?), ale póki co przypominają senne wizje. Pozwalam im przez siebie przepływać. Jest tam m.in. mój Brat, z którym ostatnio odbyliśmy niezwykłą rozmowę o naszej rodzinie. Budzi się we mnie starsza siostra i to jest zadziwiające.
Kilka dni temu przyszło do mnie takie zdanie:
Tak naprawdę do latania potrzebna jest tylko przestrzeń.
Bardzo silnie mnie porusza te parę słów.

Nawigacja

[0] Indeks wiadomości

[#] Następna strona

Idź do wersji pełnej